„Nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia. Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno.”
Czy nie zdarza nam się powtarzać z rezygnacją utarte slogany: „Już gorzej być nie może”, „z tej sytuacji nie ma wyjścia”, „to i tak jest bez sensu”? W życiu każdego z nas przychodzi taki moment, że stajemy na krawędzi i właśnie takie myśli kołaczą nam się w głowie. Smutek, żal i cierpienie zamazują nam obraz nadziei na jakąś zmianę, postęp i pocieszenie. Niejednokrotnie zdarza się, że to co „po ludzku” wydawało nam się przynieść pełnię szczęścia okazuje się tylko złudną fatamorganą, a rzeczywistość szybko sprowadza nas na ziemię.
Stając w obliczu takiej sytuacji uświadomiłam sobie, że spełnienie moich marzeń i wyobrażeń wcale nie musi wiązać się z radością i wizją sukcesu, którą już miałam przed oczyma. Na mojej drodze stanęła pewna osoba. Pojawienie się jej w moim życiu postrzegałam jako dar od Boga. Splot „przypadków” też dawał mi wiele do myślenia i z każdym dniem utwierdzał w przekonaniu, że moje życie zmienia się na lepsze. Wspólne przeżywanie wiary, modlitwa i rozmowy o Bogu bardzo umacniały nowo tworząca się relację. Przez długi czas trwałam w świadomości, że od tego momentu dobro w zupełności wyparło okruchy zła z mojego życia. Ślepo zaufałam osobie, w której widziałam Bożego człowieka i wzór do naśladowania. Od tamtej chwili zatraciłam się do reszty w poczuciu fałszywego szczęścia, które według zapewnień cały czas było opierane na religii, wierze i Bogu. Wiele rzeczy przestało mieć znaczenie. Na bok odeszła rodzina, najbliżsi przyjaciele, nauka czy rozwijanie pasji. Byłam tak zapatrzona i zaślepiona, że nie docierały do mnie żadne sygnały tego, że coś jest nie tak, że wyidealizowany obraz drugiej osoby nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością i że nie jest tak jak chciałam żeby było.
Pierwsze otrzeźwienie przyszło z odkryciem pierwszych kłamstw. A potem było już z górki – kolejne oszustwo za oszustwem, które uświadamiało mi bolesną prawdę. Dałam się oszukać i to nie tylko człowiekowi. Również Szatan uderzył mnie bardzo mocno. Nie udało mu się mnie zwieść alkoholem, zabawami czy innymi obietnicami – tym co było widoczną pokusą. Zamaskował się tak, że wydawało mi się, że wszystko co się dzieje jest dobre, że osoba która pojawiła się w moim życiu pokazuje mi właściwą drogę, którą powinnam kroczyć. Ukrył się pod płaszczykiem jej fałszywej pobożności, stwarzał pozory życia według wiary i Bożych zasad.
Jak się okazało ta osoba potrafiła pięknie mówić, składała na każdym kroku świadectwo swojej wiary i deklarowała swoje wartości i zasady. Ale co z tego, jeśli słowa rozmijają się z postępowaniem i rzeczywistością? „Wiara bez uczynków jest martwa” – tak mówi Pismo Święte. Rozczarowanie było ogromne. Trudno było mi zmierzyć się ze świadomością, że tyle czasu żyłam w oszustwie opierając się na fałszywej wizji szczęścia. Ale już dziś wiem, że to dowiedzenie było mi potrzebne.
Tego dnia podczas Namiotu Spotkania dotknęły mnie takie słowa: „Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On tez ranę przewiąże.” Niesamowite jest to, że Pan Bóg, doświadczając człowieka bardzo mocno, nie zostawia go samego z tymi trudnościami, dla mnie to był jasny znak. Czytając dalej przyjęłam słowa, które potraktowałam jako obietnicę: „Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności.” Pierwsza myśl, jaka zakołatała mi w głowie, to po ludzku pytanie, kiedy wypada ten trzeci dzień. Nie wiem, ile razy liczyłam, ale za każdym razem wypadała jedna data: Wieczór Uwielbienia. Przypadek? Sam ten fakt dawał mi wiele do myślenia.
Ten Wieczór był dla mnie bardzo wyczekiwany. Przebiegał pod hasłem: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.” Na każdym kroku czułam, jakby wszystko, co się dzieje, odnosiło się do mnie. Podczas Mszy Świętej w trakcie kazania ksiądz przywoływał postacie ludzi, którzy znajdowali się w beznadziejnych sytuacjach. Wśród nich byli Jonasz, Izaak, paralityk i wielu innych. Pomyślałam, że ja też mogłabym się dopisać do tej listy. I wtedy padło pytanie: „Czy naprawdę chcesz wyzdrowieć?”. Słowa księdza uświadomiły mi, że to Chrystus na mnie cały czas czekał, od początku chciał mnie uzdrowić i uwolnić mnie od tego, co mnie od Niego odgradzało. Czekał tylko na moją decyzję, bo w słowach, które przeczytałam kilka dni wcześniej, już to obiecał, zagwarantował, że mnie uleczy. Kolejne słowa, które podczas tego Wieczoru mocno mnie dotknęły padły podczas konferencji Siostry Katarzyny. Siostra Prezentka powiedziała, że Bóg chce żebyśmy byli prawdziwi, nie zakładali masek, bo spojrzenie Chrystusa nas zmienia, jeśli pozwolimy, aby Jezus na nas patrzył i oglądał nas w każdej sytuacji i z każdej strony. Wtedy poczułam, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę. Po tym Wieczorze już nic nie było takie samo. Ogarnął mnie spokój i ogromna ulga. Doświadczyłam prawdziwej radości i wdzięczności Bogu, że jest obecny i działa w moim życiu.
Spoglądając na wszystko, co się wydarzyło, cieszę się, że otworzył mi On wreszcie oczy i mimo rozczarowania, bólu i żalu, które były trudne do przyjęcia, uświadomił mi wartość prawdziwej, żywej i autentycznej wiary opartej na uczynkach. Dostrzegłam piękno Bożej miłości, która w przeciwieństwie do miłości ludzkiej nigdy się nie kończy i nigdy nie zawodzi, doceniłam ludzi, którzy, mimo że oddaliłam się od nich, zawsze byli blisko przy mnie, gotowi mi bezinteresownie pomóc w każdej chwili i przekonałam się jak wiele ostrożności potrzeba, aby nie dać się wplątać w zagrywki Szatana, który posuwa się do bezlitosnych sztuczek, o których nawet nie mamy pojęcia. Z radością teraz powtarzam, że Pan Bóg zamykając drzwi naszego życia wraz z jakimś rozdziałem otwiera przed nami coś nowego i wpuszcza przez okno promyki nadziei ze świadomością, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Za Bożą obecność, za tą nadzieję i za to wszystko- Chwała Panu!
Sylwia